O sobie: Po wielu latach pracy jako lektorka języka angielskiego oraz DOS (director of studies) własnej szkoły językowej, postanowiłam skupić się na czymś co, na ogół, bywa mało intratne, a konkretnie na literaturze. Czytam, piszę, publikuję w periodykach literackich w Polsce, USA, na Bałkanach, wydaję książki poetyckie (do tej pory 7), tłumaczę poezję Emily Dickinson (zuchwale aspirując do kanoniczności przekładu), wyjeżdżam na festiwale literackie oraz do domów pracy twórczej (Szwajcaria, Hiszpania); wciąż uczę oraz uczę się języków. O blogu: Będą to moje noty i wtręty kuLturalne i kuRturalne, głównie literackie, a nawet poetyckie. Nie mam doświadczenia w pisaniu blogów. Przeczuwam, że w sensie "gatunku literackiego" najbliżej mu do sylwy ponowoczesnej, czyli postmodernistycznej (sylwa: dzieło nierespektujące jednorodności gatunkowej, głównie poetyka kolażu; negatywne odwoływanie się do zastanych wzorców; heterogeniczność gatunkowa; sygnalizowany przez autora zamysł zburzenia wewnętrznej spójności utworu). O! W miarę doświadczenia, moja informacja o blogu (a może i o sobie) będzie ewoluować; zmieniać się na lepsze lub gorsze, w zależności od tego, kto i jak życzliwy czyta.
Myślę, więc je suis
Dodano: 17-01-2015
W roku, bodaj, 1989. kiedy, jako uczestniczka konferencji literackiej zorganizowanej przez Instytut Anglistyki Uniwersytetu Wrocławskiego, otrzymałam w prezencie (sponsorowała instytucja British Council) pięknie oprawioną książkę „Szatańskie wersety” Rushdiego, tamtejszy świat z perspektywy mojej infantylnej (może?), dyletanckiej (może?) ufności, wyglądał zupełnie inaczej niż dzisiaj. Wtedy jeszcze nie wyobrażałam sobie jak przepastne mogą być różnice w postrzeganiu granic religijnego bluźnierstwa i co to jest fatwa.
A w roku 2015:
Charlie
Przeczytałam w prasie, że po zamachu 7 stycznia na siedzibę satyrycznego tygodnika „Charlie Hebdo” w Paryżu, w którym zginęło 12 osób, odnotowano bezprecedensowy wzrost liczby realizowanych recept na leki uspokajające o 18,2 procent.
Wśród zażywających te środki są zapewne ci, którzy z podniesioną przyłbicą lub z duszą na ramieniu chodzą ulicami z winietkami „Je suis Charlie”, deklarując tym samym przestrzeganie zasady świeckości wobec wszystkich religii. Wśród uczestników paryskiego marszu 11 stycznia (około 1 milion demonstrantów) było wielu (może nawet większość) takich „Charlich”, którzy uważają, że niepokorne esprit satyrycznego tygodnika „Charlie Hebdo” jest dowodem najwyższych zdobyczy naszej cywilizacji: nieskrępowanych niczym wolności słowa i poczucia humoru. Byli tam zapewne też tacy, dla których pismo to, choć impertynenckie i kpiące bezpardonowo ze wszystkiego i wszystkich, nie powinno stanowić problemu w społeczeństwie tolerancyjnym i zdystansowanym wobec siebie i otoczenia. Byli też tacy w Paryżu, którzy nie włączyli się do pochodu, ze strachu lub uważając, iż niewłaściwe korzystanie z wolności słowa i publikacji, to uproszczenie rzeczywistości, mowa nienawiści, hipokryzja Zachodu, czy wręcz swoisty terroryzm.
Czy godzenie tych wszystkich opinii, lub raczej światopoglądów, to przejaw naszej tolerancji czy już relatywizmu pozwalającego na tolerowanie religijnych totalitaryzmów, rasizmu, dyskryminacji i fobii na tle etnicznym i wyznaniowym?
Boko Haram
A w Nigerii, po masakrze 3 stycznia na północy tego kraju na wybrzeżu jeziora Czad (może nawet dwa tysiące ofiar wśród ludności cywilnej, zrównane z ziemią 2 miasteczka), czy ktokolwiek myśli o lekach uspokajających?
Frank
Ktoś z czytelników może zgorszy się że, w tym kontekście, drobnomieszczaństwem z mojej strony będzie napomknięcie, iż 15 stycznia szwajcarski frank zdrożał o 47 procent, wynikiem czego 680 tysięcy Polaków, szczególnie młodych, owego dnia sięgnęło (może?) po środki uspokajające. Z pewnością nie zgorszy się światowy przemysł farmaceutyczny.