Reklama

Biznes

W 2017 koszty prowadzenia firmy wzrosły. Za ulgi zapłaci klasa średnia

Z Arturem Chmajem, ekonomistą, dyrektorem Centrum Innowacji i Przedsiębiorczości Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, rozmawia Alina Bosak.
Dodano: 03.01.2017
30651_30583_glowne
Share
Udostępnij
Alina Bosak: Od stycznia 2017 roku zaczęło obowiązywać wiele nowych przepisów, które będą miały wpływ na funkcjonowanie firm i portfele wielu Polaków. Jednym z nich jest ustalenie minimalnej stawki godzinowej w wysokości 13 zł brutto przy pracy na umowę zlecenie oraz podwyżka płacy minimalnej do 2 tys. zł brutto. Zdaniem niektórych – niepotrzebnie tak wysoka. Czy rzeczywiście?

Artur Chmaj: Wyższa płaca minimalna i stawka za godzinę pracy oznacza dla przedsiębiorców wyższe koszty zatrudnienia pracownika. Ten ustawowy przymus łagodzi trend, jakim jest naturalny wzrost wynagrodzeń. Przez ostatni rok tempo tego wzrostu było w Polsce najwyższe ze wszystkich krajów europejskich. Ten realny wzrost płac wziął się z faktu, że przedsiębiorcy zaczynają się na rynku „rozpychać”, poszukując kadry. Nie tylko robotników do obsług maszyn, ale również specjalistów bardziej wykwalifikowanych. Bezrobocie maleje, a rynek pracodawcy zaczyna się zmieniać w rynek pracownika, stąd podwyżki wynagrodzeń. „Ustawowy” wzrost wynagrodzeń zawsze jest natomiast wyzwaniem dla firm, które balansują na granicy opłacalności. Jeśli przedsiębiorca utrzymywał rentowność, trzymając w ryzach koszty pracownicze, konieczność podniesienia wynagrodzeń może dla niego oznaczać redukcję zatrudnienia lub ucieczkę w szarą strefę.

Co z firmami ochroniarskimi, sprzątającymi i minimalną stawką za godzinę?

Kłopoty pracodawców zatrudniających na tzw. umowach śmieciowych zaczęły się już wcześniej, wraz obciążeniem ich składką ZUS. To spowodowało np. zwolnienia wśród ochroniarzy, ale tych najmniej wykwalifikowanych. Obecne ustalenie stawki minimalnej za godzinę oznacza także konieczność ewidencjonowania czasu pracy, przeciwko czemu firmy już protestują. To oznacza więcej biurokracji i dodatkowe koszty. Przedsiębiorcy, którzy za godzinę płacą znacznie więcej niż ustalone teraz minimum, postulują, aby ta ewidencja była obowiązkowa tylko dla tych firm, które balansują na granicy 13 zł za godzinę.

Wraz ze wzrostem płacy minimalnej rośnie składka na ZUS i zdrowotna także dla jednoosobowych firm. Teraz będzie to ok. 1200 zł.

To nie budzi zadowolenia, jak każda złotówka więcej, którą trzeba oddać. Natomiast, jak już wspomniałem, dla dużych firm to mały problem, dla tych, co balansują na granicy opłacalności – większy. 

Dobra wiadomość to obniżka podatku CIT – z 19 na 15 procent – dla firm, w których przychód ze sprzedaży nie przekroczył 1,2 mln euro. Ale czy to znacząca zmiana?

W tej chwili trudno wyrokować. Były postulaty, by CIT w ogóle zlikwidować. Statystyki pokazują bowiem, że niewiele firm płaci CIT. Jeśli są na tyle sprytne, potrafią poprzez odpowiednie zarządzanie i kosztu działalności, obronić się przed płaceniem tego podatku lub płacić go w minimalnej wysokości. Zdarzało się słyszeć taką opinię, że jest to podatek płacony przez nieudaczników, którzy nie potrafią się od niego uwolnić. Poziom dochodów budżetowych z tytułu podatku CIT nie był zatem spektakularny. Obniżenie podatku jest więc krokiem w dobrym kierunku. Im będzie mniejszy, tym mniej osób będzie go unikać. Niższe podatki zachęcają do wychodzenia ze starej strefy. Nie sądzę jednak, żeby wzrost wpływu do budżetu z CIT, rozwiązały problemy finansowe państwa.  

Z nowym rokiem zmniejszono także limit transakcji gotówkowych z 15 tys. euro do 15 tys. zł. To ma być jeden ze sposobów na szarą strefę.

Popieram ograniczanie możliwości działania w szarej strefie. I jeśli taki będzie efekt tej zmiany, to dobrze, bo trzeba cywilizować obrót gospodarczy. Wyższe płatności firmy i tak realizują przelewami, bo to wygodniejsze i bezpieczniejsze. Z drugiej strony, dla przedsiębiorców limit 15 tys. zł jest na poziomie wystarczającym, by regulować drobne sprawy gotówką – przekazać pracownikowi jakąś gotówkę za delegację, zapłacić za firmowe zakupy w sklepie.  

Od tego roku, lepiej zarabiający, powyżej 127 tys. zł tracą ulgę w postaci kwoty wolnej od podatku. Zaczyna ona maleć już rocznych dochodach na poziomie 85 528 zł. Ulgę zwiększono tylko dla osób, które zarabiają do 11 tys. zł.

Musimy jednak przyznać, że najlepiej zarabiający na utracie tej ulgi nie ucierpią w sposób znaczący dla ich domowego budżetu. Co do zasady, większe ulgi dla najmniej zarabiających i mniejsze dla ludzi o wysokich dochodach są przywracaniem sprawiedliwości społecznej. Problem polega na czym innym. Przyglądając się wpływom do budżetu z PIT-u, zauważamy, że nie mamy społeczeństwa opartego na dużej grupie ludzi bogatych. Najwięcej podatku płacą osoby z pierwszej grupy podatkowej. One mogą czuć niedosyt i rozczarowanie, bo dla nich ulga się nie zmieniła. To ludzie często przedsiębiorczy, pracujący i chcieliby poczuć, że państwo rzeczywiście im pomaga. Budżet na 2017 i 2018 jest napięty i na ambitne plany socjalne trzeba znaleźć pieniądze. A tej bogatej części społeczeństwa jest zbyt niewielki procent, by to ona zasypała wszystkie braki. Będzie musiała je pokryć klasa średnia – ta bardziej przedsiębiorcza, podejmująca na własne ryzyko działalność gospodarczą.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy